Kronika psiego domu tymczasowego

Witek – wnioski po dwóch latach

Mijają dwa lata od momentu rozpoczęcia mojej wielkiej psiej przygody. Potoczyła się ona w zupełnie nieoczekiwanym kierunku za sprawą Witka – psa, który miał być mój na zawsze, a zamiast tego przetarł mi ścieżkę do tymczasowania kolejnych zwierzaków. Z perspektywy doświadczeń nabytych podczas opieki nad bezdomniakami z szeroką gamą większych i mniejszych problemów, zastanawiam się co poszło nie tak, że wyszło jak wyszło?

Nierealne oczekiwania. Podstawowym i największym błędem były moje wyobrażenia na temat tego jak wygląda codzienne życie z psem. Nie chodzi tu o konieczność wychodzenia na spacery czy to, że znów zeżre kapcie jak zostanie sam w domu, lecz o bardziej ogólny zarys interakcji z czworonożnym domownikiem. Moja wizja była budowana w oparciu o obserwowane fragmenty z życia znajomych i nieznajomych psiarzy. Marzyły mi się spokojne nocne spacery po osiedlu, wypady na działkę, gdzie on będzie sobie hasał, a ja będę zajmować się ogrodowymi sprawami, wspólne bieganie po parkach i lasach, a wieczorem odpoczynek i głaskanko. Życie bardzo szybko sprowadziło mnie na ziemię, bo Witek na wieczornych spacerach był bardzo nakręcony (w zły sposób), na działce trzeba było mieć na niego oko, żeby nie zżarł roślin lub nie przeskoczył do sąsiadów, do wspólnego sportu był za bardzo narwany, a w domu sprawiał wrażenie zestresowanego i rzadko z własnej woli do mnie przychodził. Teraz wiem, że wszystkie te rzeczy trzeba samemu wypracować, to co widzę po innych psach to często efekt wielu miesięcy pracy i każdy, nawet najlepiej ułożony podopieczny ma czasem głupie i nieprzewidywalne pomysły. Liczenie, że psiak sam od razu pojmie na co mam ochotę i będzie mi radośnie towarzyszył, było wielką naiwnością.

Pewność siebie. Witek był psem, który potrzebował jasno wyznaczonych granic i opiekuna, który je wyegzekwuje. Nie było to dla mnie tajemnicą, ale były to dla mnie puste słowa. Bez praktycznej wiedzy o tym jak poradzić sobie z psem, który w trzecim dniu próbuje zrobić zamach stanu i przejąć mieszkanie na własność, ciężko było mi zachować spokój i stanowczość, jednocześnie pokazując, że jego próby nie robią na mnie wrażenia – a robiły duże wrażenie. Nie wiem, czy teraz by mi poszło lepiej, a jego pierwszy atak na pewno byłby dużym zaskoczeniem, ale przynajmniej obyłoby się bez nerwowych telefonów do behawiorysty i trzymania psa na dystans – na wszelki wypadek. Na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że teraz osobie takiej jak ja nigdy bym nie wydał psa takiego jak Witek. Zarówno Fundacja jak i behawiorysta tymczasujący psiaka powinni dobrze o tym wiedzieć. W sumie to nadal mam podejrzenia, że dobrze o tym wiedzieli, ale stwierdzili, że mają niewiele do stracenia, a potencjalnie pozbędą się problemu w postaci zalegającego im od roku psa, który już wracał z kilku adopcji.

Rozładowanie energii. Jak sobie przypomnę jak wyglądały moje zabawy z Witkiem, czuję zażenowanie. W ten sposób można było bawić z psim geriatrykiem po dwóch amputacjach, a nie z owczarkopodobnym podrostkiem. Dla zwierzaka musiało to być źródło frustracji, a nadmiar energii znajdował ujście w niezbyt produktywny i bezpieczny sposób. Pod tym względem przez ostatnie dwa lata udało mi się wiele nadrobić. Nie mam już oporów, by ganiać po parku z psimi zabawkami, radośnie pokrzykiwać na zwierzaka i tarzać się z nim na trawniku przed blokiem. Tak wybiegany psiur byłby dużo mniej skłonny do wyskoków, a i więź między nami byłaby silniejsza.

Przejmowanie się psem. Nie chodzi o to, że mam go mieć w nosie. Chodzi o to, by robić swoje i pozwolić zwierzakowi dostosować się do panujących okoliczności. Zamartwianie się czemu on jest taki smutny, czy na pewno jest mu tu dobrze i co zrobić, żeby było mu lepiej zajmowało mi zdecydowanie więcej czasu niż jestem gotów przyznać, nawet anonimowo. Niestety, nadal się na tym łapię po ośmiu psach i dwóch latach praktyki. Mam jednak nadzieję, że z roku na rok jest coraz lepiej i póki zachowanie podopiecznego nie stanowi zagrożenia ani nie jest objawem jakichś dolegliwości zdrowotnych, potrafię je po prostu zignorować i zająć się swoimi sprawami. Pies też może mieć gorszy dzień, ale to nie powód, żeby wychodzić z siebie próbując mu pomóc.

W internecie kłamią. Ogłoszenie o Witku było mocno podkoloryzowane. Wiele rzeczy Fundacja przemilczała, a ja, nie wiedząc o co pytać, nie mam szansy się dowiedzieć o potencjalnych problemach. O patologiach związanych z ogłoszeniami o psach do adopcji był już osobny wpis. Mając wtedy możliwość zadania tych pytań, które teraz zadaję dostając propozycję nowego kandydata do opieki, plany przygarnięcia Witka bardzo szybko by się skończyły.

Jakie z tego wszystkiego wnioski? Ciężko powiedzieć. Gdyby teraz pojawiła się propozycja wzięcia Witka na tymczas, pewnie by u mnie zamieszkał. Gdyby miał tu trafić na stałe – nie wiem.

Opublikowano

Kategorie:

, ,