Kronika psiego domu tymczasowego

Lubi pogadać po swojemu

Wizja przygarnięcia psiego towarzysza chodziła za mną od kilku lat. Zwykle przybierała na sile późną jesienią, podkręcana przez moje najbliższe otoczenie i przez moje ciągłe analizowanie zagadnienia. Po wyczerpującym mentalnie miesiącu rozważań i dość emocjonalnych rozmowach ze znajomymi podejmuję decyzję.

W ramach serii kolejnych, bardziej merytorycznych dyskusji, ustalam, że szukam używanego, dorosłego psa ze schroniska. Nie zależy mi na konkretnej rasie, ale fajny byłby golden lub labrador. W grę wchodzi też jakiś owczarek, ale nie większy niż dwadzieścia kilka kilo. Przeglądam ofertę okolicznych schronisk i przytulisk, jednocześnie dając znać o swoich zamiarach znajomym obracającym się w psim środowisku.

Po dwóch tygodniach bezowocnych, ale i niezbyt intensywnych poszukiwań, dostaję pierwszą interesującą propozycję. Znajoma, która słyszała, że rozglądam się za psem do adopcji, słyszała też, że jej znajoma, prowadząca psi hotelik, ma na stanie owczarkopodobnego młodzieńca z fundacji zajmującej się adopcjami zwierzaków. Ze znajomą znajomej poznaliśmy się przez przypadek miesiąc wcześniej u tej pierwszej znajomej. Taka kumulacja nowych znajomości w moim wieku nie może być przypadkiem. Znaczy – los tak chciał – trzeba się bliżej przyjrzeć temu piesu.

Na zdjęciach Witek prezentował się w sam raz. Nieco ponad rok, wygląd rasowego wilczura, nie za duży. Opis w ogłoszeniu był krótki, ale sensowny. Na tamten moment nie wszystkie informacje były dla mnie zrozumiałe – między innymi tytułowe „lubi pogadać po swojemu” i to, że nie ma szczęścia, bo już dwa razy wracał z adopcji. Po krótkiej rozmowie telefonicznej, ustaliliśmy termin wizyty zapoznawczej. Przy okazji dowiaduję się o całej skomplikowanej siatce powiązań między schroniskami, fundacjami, wolontariuszami, domami tymczasowymi i hotelikami.

Przychodzi umówiony dzień zapoznania. Witamy się na podwórku, biorę smycz i idziemy na krótki spacer. Przy zakładaniu obroży warczy, ale podobno on tak ma i nie jest to groźne. Podczas łażenia po okolicy rozmawiam z opiekunką na temat jego zachowań i historii. Faktycznie był już dwukrotnie wydawany do adopcji. Wrócił, bo warczał i terroryzował rodzinę, do której trafił. Zdaniem opiekunki, będącej również behawiorystą, wszystko jest z nim w porządku i nie jest agresywny. Potrzebuje tylko jasno wyznaczonych i egzekwowanych reguł i bez problemu dam sobie z nim radę. Hmm.

W czasie, gdy my gadamy, psiak pracowicie przykłada się do kości czy innego gryzaka znalezionego na podwórku. Pytam, czy przy próbie odebrania tego skarbu by mocno protestował. Odpowiedź nie padła. Hmm.

Koniec końców zapoznanie przebiegło pozytywnie. Psiak wyglądał na wniebowziętego; ja pewnie też. Behawiorystka mówi, że nie widzi przeszkód, by mi go dać, ale sugeruje na spokojnie przemyśleć temat przez dzień czy dwa i wtedy skontaktować się z Fundacją. Nie wspominam o tym, że nad tematem myślę już przez ponad miesiąc, a nad tym konkretnym psem – drugi tydzień.

Wieczorem tego samego dnia mam telefon z Fundacji, pod opieką której jest Witek. Z miejsca dostaję zgodę na adopcję. Ankieta? Dla formalności mogę wypełnić. Wizja lokalna? Niepotrzebna, bo jestem po znajomości. Czy się nadaję? Behawiorystka twierdzi, że tak. Umowa adopcyjna? Podpiszemy przy okazji. Hmm.

Po zakupie psich akcesoriów za kwotę znacznie przekraczającą granice zdrowego rozsądku, jadę odebrać psiaka. Po drodze zahaczamy razem z byłą już opiekunką o weterynarza, żeby zaszczepić Witka. Bardzo dobrze, że od razu to załatwiliśmy, bo dzięki temu od razu dowiaduję się czego się po takich wizytach spodziewać. Na pożegnanie dostaję radę, by przez pierwsze kilka dni w domu trzymać go w obroży. Hmm.

W mieszkaniu Witek jest nieco spięty, ale pierwsza noc i dzień przebiegły bez ekscesów. Zostawiony na pół godziny samemu drugiego dnia, przez cały czas szczekał. W ogłoszeniu nie było o tym mowy. W ogłoszeniach o innych zwierzakach do adopcji pojawiał się tekst o bezproblemowym zostawaniu. Tutaj zapomnieli lub przemilczeli. No to mamy pierwszą rzecz do wypracowania.

Przy zakładaniu i zdejmowaniu obroży warczy ze wściekłością – ale to już demonstrował podczas wizyty zapoznawczej. Pewnie to było to jego „gadanie po swojemu„.

Wychodzę na godzinę do sklepu. Żeby psiak miał do roboty coś lepszego niż szczekanie, przed wyjściem zostawiam mu gryzak. Zabrał i pobiegł do legowiska. Po moim powrocie nie przyszedł się przywitać jak ostatnio. Leży w legowisku. Nasypuję mu w kuchni jedzenie i wołam. Zgodnie z otrzymaną radą daję mu trochę dystansu – niech spokojnie zje. Zjadł. Idę do salonu. Witek leci na mnie z zębami. Ciachnął łydkę i uciekł do swojego legowiska i gryzaka. Jak próbuję przejść obok jego salonu, słyszę gardłowy warkot godny króla lasu. Ostrożnie wchodzę. Wystartował z pyskiem. Nie ugryzł, ale kłapnięciem z odległości kilku centymetrów daje do zrozumienia, że jest do tego gotów.

Dzwonię do behawiorysty. Abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem. Zostawiam wiadomość, wysyłam SMSa i liczę się z tym, że dziś śpię u znajomych lub – w najlepszym razie – na podłodze w kuchni. Próbuję Witka przekonać smaczkami do zmiany podejścia, ale ma to taki sam sens, jak robienie kawy włamywaczowi w nadziei, że nas polubi i sobie pójdzie.

Po 20 minutach dostaję SMSa – „każ mu iść do klatki„. Dzwonię i dopytuję z niedowierzaniem, bo baba chyba oszalała. Bestia chce mnie zeżreć, a ja mam spokojnie podejść i spokojnie powiedzieć, żeby poszedł do klatki. Nie zamykać go tam na noc, tylko po prostu odesłać. Tak, mam właśnie tak zrobić. Robię tak. Bestia spokojnie spełnia polecenie.

Po kilku minutach niepewnie wypuszczam Witka, oczekując powtórki. Spokojnie wychodzi, obwąchuje miejsce, gdzie był gryzak i przychodzi po głaski, jakby nic się nie stało.

To zajście uświadamia mi, że nic nie wiem o psychologii psów, a internetowe poradniki są równie rzetelne i przydatne, co wiadomości z onetu. Decyduję się na cykl spotkań z behawiorystką, u której Witek spędził w sumie kilka miesięcy. Może się czegoś nauczę. W domu chowam wszystkie psie zabawki i nie daję żadnej na stałe, tak by mógł z nią pójść do legowiska. Po skończonej, wspólnej zabawie, jak przychodzi moment odstawienia rekwizytu, nagradzam to, że puścił fant i spokojnie siedzi.

Następnego ranka wstaję ze wszystkimi kończynami na miejscu, nową pewnością siebie do dalszej pracy, ale też z wizją w jak wielkim bagnie jestem. Z Fundacji pytają jak tam Witek. Opisuję całe zajście. Dostaję odpowiedź „Upsss”.

Opublikowano

Kategorie:

, , ,