Kronika psiego domu tymczasowego

Czystość super

Fundacja już raz proponowała mi wzięcie Kloca na tymczas. Według wywiadu była to półroczna sunia bliżej nieokreślonej mieszanki z dominującymi cechami AST. Zwierzakiem opiekowała się starsza para – do momentu, w którym nie wyrósł na trzydziestokilogramowego kloca z nadmiarem energii i sporymi brakami w wychowaniu. Sunia nigdy nie wychodziła poza teren ogródka, w którym też załatwiała swoje potrzeby fizjologiczne. Nie była prowadzana na smyczy, nie była socjalizowana z innymi psami, nigdy nie zostawała sama. Dokładając do tego moją znikomą wiedzę na temat staffików – nieszczęście gotowe.

Po tygodniu od mojej odmowy, dostaję informację, że Fundacja mimo wszystko wzięła Kloca pod opiekę i psiak właśnie trafił do innego domu tymczasowego. Dzień później pojawia się jednak pewien problem. Psica nie toleruje kotów-rezydentów – gdzie „nie toleruje” znaczy „całą noc polowała na nie, z zamiarem wypatroszenia”. Poza tym moje obawy były nieuzasadnione i super zachowuje czystość, a z chodzeniem na smyczy nie ma problemu. W przypływie litości lub naiwności, zgadzam się wziąć Kloca do siebie. Jednocześnie na szybko szukam jakiejś instrukcji obsługi amstaffów.

Trafiła do mnie jeszcze tego samego dnia. Jeszcze przed pójściem do domu robimy dziesięciominutową rundkę po okolicy. Nadmiar bodźców ją przytłacza – chce iść w każdą stronę naraz, obwąchać każdy krzaczek, podbiec do każdego psa. Minie trochę czasu zanim nauczy się sensownie chodzić na smyczy. W domu jest lekko zestresowana, ale po pół godziny zasypia na podłodze na środku pokoju. W międzyczasie dowiaduję się, że ostatni raz załatwiała się z samego rana, a w międzyczasie miała jeszcze jeden spacer i sesję fotograficzną. Podczas spaceru u mnie też nic z siebie nie wycisnęła. Daję jej odpocząć i wychodzimy ponownie. Dwadzieścia minut łażenia i nadal nic. Wracamy do domu. Dostaje jeść i znów idzie spać. Miała dziś ciężki dzień.

Późnym wieczorem, gdy na zewnątrz jest już nieco ciszej, wychodzimy ponownie. Pół godziny chodzenia i nadal nic nie pociekło. Wracamy do domu. Zaraz po wejściu do domu przykucnęła i zasikała pół przedpokoju. Sprzątam i idziemy spać. Noc przebiega spokojnie. Spała ze mną w sypialni – na zmianę na podłodze przy łóżku i na swoim posłaniu.

Rano kolejne wyjście, nadal bez efektu. Jemy śniadanie, ja siadam do pracy, a Kloc do spania. Koło południa wychodzimy na dłuższy spacer. Chwilę po powrocie ulżyła sobie w przedpokoju. Sprzątam i wracam do pracy. Krótki popołudniowy spacer bez efektu. Wieczorem kolejne dłuższe wyjście. Bezskutecznie kręcimy się po okolicy przez godzinę. Efekt jak poprzedniego wieczora. Stawiam ultimatum – albo Kloc się ogarnie w ciągu dwóch dni, albo leci do hoteliku. Nie mam warunków na naukę czystości szczeniaka, z którego jednorazowo wycieka pół litra płynu, a Fundacja od dawna wiedziała, że to jedyny warunek jaki stawiam przy braniu psów na tymczas.

Wszystkie znane mi sposoby do zachęcenia do załatwiania się na zewnątrz zawiodły: prowadzanie po ustronnych trawnikach i krzakach, stanie w jednym miejscu dłuższy czas, trzymanie dużego dystansu, puszczanie luzem, zabieranie w miejsca gdzie jest dużo psich zapachów, zabieranie w miejsca gdzie nie ma psich zapachów, pokazywanie jej sikających psów, zostawianie zasikanej przez nią szmatki. Realizujemy plan ekstremalny. Po śniadaniu pakuję miskę, bidon, jedzenie i inne psie akcesoria i wychodzimy na długi spacer – będziemy chodzić, aż w końcu się zsika. Jak przystało na psa, który nigdy wcześniej nie wychodził, Kloc jest mocno zaaferowana wszystkim wokoło – a że był ciepły weekend na początku wiosny, to wiele się działo w okolicy. Chodziliśmy przez pięć godzin, podczas których wypiła dwa litry wody. W okolicach południa zaczęło się robić na tyle ciepło, że dla dobra zwierzaka przerywam eksperyment. Trudno – w poniedziałek pojedzie do hoteliku, a do tego czasu mop będzie w gotowości.

Gdy w drodze powrotnej byliśmy parę minut od domu, sunia przykucnęła na trawniku, zrobiła swoje i stojąc zaraz obok gapiła się niepewnie na mnie. Dostała w nagrodę dwie parówki pocięte na plasterki. Dostawała je pojedynczo – plasterek po plasterku. Gdyby dostała je w całości, to połknęła by w kilka sekund, a tak trwało to z minutę. Mam nadzieję, że dobrze zapamięta taką nagrodę i miejsce. Wracamy do domu. Po powrocie spała przez dziesięć godzin, z krótką przerwą na jedzenie. Wieczorem wychodzimy na krótki spacer. Idziemy od razu w to miejsce. Wącha, kuca i robi swoje. Czyli dobrze zapamiętała. Znów dostaje wypłatę w parówkowych żetonach, żeby przypadkiem nie umknęło jej z pamięci.

Rano po śniadaniu podobna sytuacja. Tym razem zaczyna od kupy w swoim miejscu. Jakimś cudem nosiła ją trzy dni. Potem zaraz siku i normalny spacer. Odwołuję hotelik i potwierdzam, że Kloc zostaje, aż znajdzie swój stały dom.

Przez pierwszy miesiąc swoje potrzeby załatwia tylko w tym jednym miejscu, już bez nagród. Gdy pierwszy raz przykucnęła w innym, znów dostała coś ekstra. Potem zrozumiała, że na zewnątrz może robić gdzie chce, a od momentu pierwszego załatwienia się na dworze, ani razu nie miała wpadki w domu. Mając to za sobą, możemy zacząć pracować nad jej pozostałymi przypadłościami. Na szczęście jest ich niewiele.

Ktoś mógłby powiedzieć, że zabieranie półrocznego szczeniaka na pięciogodzinny spacer jest nieodpowiedzialne. Niby tak, ale biorąc pod uwagę okoliczności i wizję schroniska lub – w najlepszym razie – hoteliku – było warto. Dla chętnych do powtórzenia takiego scenariusza – zawsze potem można się tłumaczyć, że tak doradził wam jakiś anonim z internetu. W porównaniu z innymi radami ta wydaje się niezbyt groźna.

Przy okazji okazało się, że „czystość super” według poprzedniego domu tymczasowego oznaczało, że w ciągu dwóch dni załatwiła się – a w zasadzie: zsikała – tylko raz, w ogródku. Potrafię zrozumieć, choć absolutnie nie popieram, kłamania w ogłoszeniach o psach do adopcji, w imię znalezienia domu stałego. Oszukiwanie własnego domu tymczasowego jest już mocno nie w porządku.

Opublikowano

Kategorie:

, , ,