Kronika psiego domu tymczasowego

Sterylka Mini

Mini była pierwszą suką pod moją opieką. Polityka Fundacji jest taka, że każda psica przed adopcją musi zostać wysterylizowana (a w zasadzie – wykastrowana) o ile tylko osiągnęła odpowiedni wiek. Fundacja pokrywa wszelkie koszty związane z zabiegiem, a dom tymczasowy ma zapewnić odpowiednią opiekę. W tym przypadku Fundacja wskazała także zaprzyjaźnioną przychodnię, do której należało zawieźć sunię.

Historia zdrowia Mini była nam znana – zwierzak został znaleziony na parkingu, bez chipa, identyfikatora i – tym bardziej – książeczki. Podczas umawiania terminu wizyty weterynarz zaordynował, że chce najpierw zrobić USG, żeby mieć pewność, że sunia nie była wcześniej kastrowana. Jest w tym jakaś logika – nie ma co niepotrzebnie kroić zwierzaka. Jedziemy na badanie. Pełne USG jamy brzusznej nie wykazało niczego nieoczekiwanego. Zrobiliśmy też badanie krwi – żeby nie było niespodzianek przy narkozie. Właściwy zabieg został umówiony na następny tydzień.

W dniu operacji podaję normalną poranną porcję karmy. Na sześć godzin przed wizytą nie daję jej nic do jedzenia, a na dwie godziny przed zabieram też picie. Przywożę Mini kwadrans przed umówionym terminem. Na start padło pytanie dlaczego nie mam jej kocyka. Niestety, wcześniej nie powiedziano mi, żeby go zabrać. Po krótkim oczekiwaniu gabinecie zabiegowym, przyszedł do nas student-praktykant z misją podania znieczulenia. Dwa pierwsze zastrzyki poszły szybko, z trzecim – domięśniowym – było trochę problemów. Po kilku nieudanych próbach i psim wrzasku została wezwana dodatkowa pomoc. Bardziej doświadczony lekarz załatwił sprawę od ręki. Po pięciu minutach Mini się położyła, a gdy po kolejnych kilku zasnęła, zanoszę ją na salę operacyjną.

Sam zabieg trwa dziesięć minut (podobną procedurę wraz z narracją krok po kroku można obejrzeć np. tutaj), ale wybudzenie suni i sprawdzenie czy wszystko jest OK trochę potrwa, więc żeby nie robić tłoku w gabinecie, wracam do domu.

Po dwóch godzinach mam telefon, że zwierzak jest gotowy do odbioru. Na miejscu dowiaduję się, że ma niezły głos – wyła jak się tylko obudziła. Dostajemy na wynos leki przeciwbólowe. Mamy przyjść na kontrolę za dwa dni. Mini ma na łapie zainstalowaną kaniulę. Mam go wyjąć następnego dnia. Ubieramy oklapłą sunię w kubrak pooperacyjny i jedziemy do domu.

Podczas piętnastominutowej jazdy, Mini rozgryzła wenflon. Nakapała z niego spora kałuża krwi, a ona leży na środku. Chwilę mi zajęło opanowanie się i zorientowanie co się stało. Zdejmuję opatrunek z łapy. Na szczęście igła trzymała się jeszcze plastikowej końcówki. Wyciągam całość, dezynfekuję okolicę, lekko uciskam przez kilka minut miejsce wkłucia i ponownie bandażuję na czysto.

W nocy psica trochę kręci się niespokojnie, ale nie ma większych niespodzianek. Rano, razem z połową standardowej porcji jedzenia, podaję lek przeciwbólowy. Oglądam zszytą ranę i, zgodnie z zaleceniami weta, dezynfekuję. Wychodzimy na krótki spacer. Po powrocie Mini idzie spać i przesypia praktycznie cały dzień.

Trzeciego dnia jedziemy na kontrolę. Wszystko się goi poprawnie. Zwierzak dostaje zastrzyk z antybiotykiem. Następna wizyta i zastrzyk za dwa dni. W domu kolejna dawka leku przeciwbólowego.

Od czwartego dnia dnia, gdy tylko mogę mieć Mini na oku, zdejmuję jej kubrak. Raną bardziej interesuję się ja niż ona. Raz dziennie dezynfekuję, sprawdzam czy nie ma stanu zapalnego i nic się nie sączy. Zachowanie zwierzaka wróciło do normy. Nie ma żadnych objawów bólu. Poziom energii jak przed zabiegiem, ale nadal mocno ograniczamy wszelką aktywność fizyczną. Zamiast tego ćwiczymy węszenie i bardziej statyczne komendy.

Druga wizyta kontrolna i druga dawka antybiotyku. Za tydzień umówiona kolejna, ostatnia wizyta, na zdjęcie szwów. Do tego dnia nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Kubrak zakładamy już tylko na noc. Rana się ładnie zasklepiła. Oglądam uważniej przed wizytą u weta. Końcówka nici chirurgicznej wystaje bardziej niż w poprzednich dniach. Delikatnie przemywam okolicę. Nić puściła zaraz przy suple. Wyciągam ją całkowicie z rany, na wszelki wypadek biorę ją ze sobą i jedziemy na umówioną wizytę. Lekarz potwierdza, że był to jedyny nierozpuszczalny szew, że wyszedł w całości i że wszystko jest OK.

Dostajemy zalecenie, by jeszcze przez dwa tygodnie unikać intensywnego wysiłku fizycznego i skakania. Kubraka już nie trzeba zakładać. W ciągu miesiąca od zabiegu wewnętrzne szwy się rozpuściły, strupy zeszły, a po ranie została ledwo widoczna blizna. W międzyczasie Fundacja dostała fakturę za całość. Kwota była kilkukrotnie większa, niż pierwotnie deklarowana – ale o tym był już osobny wpis.

Opublikowano

Kategorie:

,