Kronika psiego domu tymczasowego

Na co idzie kasa z Fundacji

Przez cały okres pobytu zwierzaka w domu tymczasowym, od przyjęcia po adopcję, Fundacja pokrywa koszty utrzymania podopiecznego. Nowy psiak zwykle wymaga kilku wizyt u weterynarza, codziennej porcji karmy, smaczków treningowych, gryzaków, legowiska, zabawek. Jako organizacja non-profit, Fundacja w całości polega na darowiznach – pieniężnych i materialnych – od darczyńców.

Poza jednym znanym mi przypadkiem, fundacje zajmujące się opieką nad zwierzętami, są wiecznie niedofinansowane. Skutkuje to wysypem błagalnych wpisów na mediach społecznościowych udekorowanych zdjęciami biednych zwierzątek za kratkami schroniska lub w ubrankach pooperacyjnych. Ani mnie to grzeje, ani ziębi – datki są dobrowolne, a skoro taka metoda pozyskiwania funduszy jest najskuteczniejsza, to organizacja świadomie z niej rezygnująca stawia się na przegranej pozycji. Bardziej mnie boli aspekt racjonalnego gospodarowania zebranymi środkami.

Pierwsza rzecz, która mnie bezpośrednio dotknęła, to relacje z weterynarzami. W najbliższej okolicy mam trzy gabinety. W pierwszym już na starcie powiedziano mi, że fakturę na Fundację mogą wystawić, ale muszę zapłacić na miejscu gotówką, bo mieli wcześniej problemy ze ściągnięciem należności. W drugim recepcja odsyłała do właściciela, a właściciel unikał rozmowy. Po kilku tygodniach przepychanek telefonicznych i mailowych dostaję informację, że mimo że wzięli pieniądze za leczenie, faktury nie wystawią, bo Fundacja nadal ma niezapłaconą fakturę sprzed kilku lat. Paragonu również nie dali, więc w efekcie nie mam jak odzyskać poniesionych kosztów. Do trzeciego gabinetu nie chodzimy, bo sama Fundacja powiedziała, że są z nimi pokłóceni.

Na szczęście ten pierwszy, jedyny weterynarz, który nam został, ma bardzo dobre opinie, a zarówno ja jak i zwierzaki jesteśmy zadowoleni z jakości usług. Po kilku wizytach właściciel gabinetu zaczął dawać niższe ceny dla moich tymczasowiczów. Nadal płacę z góry gotówką, ale nie ma problemu, by na koniec miesiąca dostać fakturę zbiorczą.

Przy okazji sterylki Mini dane mi było uczestniczyć w sprzeczce między Fundacją kolejną przychodnią. Do zabiegu został wytypowany gabinet położony nieco dalej, ale podobno ma dogadane dobre fundacyjne ceny i rozlicza się przelewem na fakturę zbiorczą na koniec miesiąca. Sama usługa była pierwszej klasy. Przed zabiegiem zebrali wywiad, zrobili pełne USG i pobrali krew do badania, a po operacji umówili wizyty kontrolne co kilka dni z podaniem antybiotyku i zdjęciem szwów po dwóch tygodniach. Wszystko poszło sprawnie, a rana zagoiła się bez żadnych komplikacji – nie licząc komplikacji finansowych. Łączna kwota okazała się być czterokrotnie wyższa niż pierwotnie umówiona. Po miesięcznej bitwie nieco zeszli z ceny, ale skończyło się na tym, że do tego weta już żaden z podopiecznych Fundacji nie jeździ.

Dla odmiany podczas sterylizacji Warki zostaliśmy umówieni w gabinecie na drugim końcu miasta, również z dogadanymi dobrymi cenami. Tutaj nie bawili się w jakiekolwiek badania czy nawet zebranie wywiadu – po prostu wyznaczyli termin kiedy trzeba przywieźć sukę, dwie godziny później ją wydali i na tym sprawa się zakończyła. Za zabieg wzięli połowę stawki rynkowej, czyli mniej niż kwota pierwotnie uzgodniona za Mini. Zdejmowanie szwów spadło na mnie. Rana goiła się dwa miesiące, ale większa w tym zasługa zachowań Warki na spacerach niż jakości samej usługi. W sumie to nawet zaraz po wyjściu od weta, zataczając się pod wpływem resztek narkozy, znalazła w sobie tyle sił, by wyskoczyć do przechodzącego akurat psiaka.

Dylemat między wyborem leczenia droższego i lepszego, a tańszego i gorszej jakości rozumiem. Przy psach właścicielskich są nieco inne priorytety, ale z punktu widzenia Fundacji lepiej obrobić pięć zwierzaków za cenę jednego, nawet jeśli wiąże się to z nieco większym ryzykiem komplikacji. Te psiaki i tak już miały wiele szczęścia, że nie muszą spędzać reszty życia w boksie w zapomnianym przez świat gminnym schronisku.

Nie rozumiem i z całą stanowczością sprzeciwiam się natomiast wydawaniu fundacyjnych pieniędzy na zabobony i gusła. Moment, w którym dotarła do mnie informacja, że dla kilku podopiecznych został zorganizowany zabieg biorezonansu i zwierzakom przypisano leki homeopatyczne, był momentem podjęcia decyzji, by nigdy więcej już nie wspierać finansowo żadnej fundacji. W tym konkretnym przypadku „nigdy” znaczyło „pół roku”.

Weterynarze to nie jedyni usługodawcy, którzy toczą boje z Fundacją. Przy okazji tymczasowania Warki potrzebne było zasięgnięcie porady behawiorysty. Wniosek z wizyty był taki, że będzie dużo pracy, by sunię wyprowadzić na prostą, a mimo to skończyło się na jednej wizycie. Dlaczego? Bo Fundacja, bez konsultacji ze mną, przekazała zwrotnie informację, że wszystko jest już OK i kolejne porady nie będą potrzebne. Pocztą pantoflową ta informacja dotarła do mnie po miesiącu zastanawiania się skąd brak dalszego kontaktu i spotkań.

Po drugiej stronie spektrum jest wrzucanie zwierzaków do psich hotelików. Czasami zdarzają się wypadki losowe i podopieczny z domu tymczasowego musi na jakiś czas znaleźć lokum zastępcze. Jak nie da się go upchnąć do innego wolontariusza, pozostaje skorzystanie z płatnych usług. Tutaj wraca kwestia ceny i płatności (lub nie) za taki pobyt, ale nie to mnie bulwersuje. Nie pojmuję dlaczego fundacje, nie mając aktualnie wolnego tymczasu, biorą psiaka, wrzucają do płatnego hoteliku, a następnie przez długie miesiące żebrzą na jego utrzymanie.

Z punktu widzenia pensjonariusza takie rozwiązanie jest korzystne – trafia do dużo lepszych warunków, ma lepszą opiekę i większe szanse na adopcję. Z punktu widzenia finansowego – za cenę jednego gościa w hoteliku można utrzymać trzech w domach tymczasowych. Jasne – domów tymczasowych zawsze jest za mało, a niechcianych zwierząt zawsze jest za dużo. Tym nie mniej – miejsc w hotelikach też jest ograniczona ilość, a zajmowanie ich na kilka miesięcy przez czworonoga, który jako-tako radził sobie w schronisku nie jest efektywnym wykorzystaniem ograniczonych zasobów.

O ile powyższy tryb działania Fundacji mocno mi się nie podoba, o tyle jest to de facto standard pośród tego typu organizacji. Wiecznie w długach, wiecznie przytłoczone liczbą podopiecznych, a mimo wszystko jakoś ciągną do przodu. Wielu rzeczy pewnie nie wiem, mimo że trochę już w tym środowisku siedzę. Może kiedyś będzie mi dane poprowadzenie tego typu przedsięwzięcia i wtedy im wszystkim pokażę jak to się robi lub zrozumiem dlaczego robi się tak, jak wszyscy robią.

Opublikowano

Kategorie: