Kronika psiego domu tymczasowego

Pierwsze dni nieśmiałego psa ze schroniska

Leo to dorosły bezdomniak z lwią grzywą, terrieropodobnym umaszczeniem i kompletnym brakiem pewności siebie. Błąkał się po podlaskich wsiach, aż został odłowiony i trafił do gminnego schronu, gdzie spędził ostatnie dwa lata. W poszukiwaniu lepszego życia, z pomocą Fundacji, trafił do mnie na tymczas.

W momencie przekazania, zwierzak sprawia wrażenie kompletnie zagubionego. Podkulony ogon, zgarbiony grzbiet, położone uszy, latający na wszystkie strony łebek. Nie zwraca na mnie uwagi, nie chce smaczków, próbuje dreptać w losowych kierunkach. Zadziwiająco dobrze reaguje na otwierany bagażnik – wskakuje od razu do środka i kitra się w kącie. Pewnie kojarzy mu się z kojcem, w którym spędził sporą część swojego życia i który na pewno nie oferował tylu bodźców, co parking w dużym mieście.

Droga do domu przebiega spokojnie. Przed blokiem zahaczamy o trawnik – Leo od razu robi swoje i trochę niucha, ale nie jest zainteresowany zwiedzaniem okolicy. Nie wie też jak działa smycz. Nawet niewielki ucisk na szyi powoduje, że zamiera. Idziemy się w stronę domu. Na kilka metrów przed drzwiami do klatki staje jak wryty. Dwie minuty prób zachęcenia go do wejścia na kamienny schodek nie przynoszą rezultatu. Biorę go na ręce i wnoszę pod windę. Tam kładzie się plackiem na podłodze, z łapami rozstawionymi na wszystkie strony świata, ogonem podkulonym i szybkim oddechem przez otwartą paszczę. Nie mając większego wyboru, wnoszę go na rękach do windy, a potem do domu.

W mieszkaniu stoi w bezruchu pod drzwiami wyjściowymi przez pół godziny – tak jak został wniesiony i postawiony. Mimo długiej podróży, nie napił się ze stojącej metr obok miski. Niby wiem, że trzeba dać psu czas na przyzwyczajenie się do nowego miejsca, ale Leo jest spanikowany i nie zanosi się, by szło ku lepszemu. Kompletnie nie rozumie miejsca, do którego trafił i potrafi sobie z tym poradzić. Przenoszę go do gabinetu i stawiam przed otwartą klatką. Natychmiast do niej wskakuje i kładzie się na posłaniu. Przynoszę mu miskę z wodą, ustawiam kamerkę i wychodzę z pokoju. Po kliku minutach słyszę, że pije. Na kamerce widzę, że wrócił do klatki i tam się położył na dobre. Gdy kręcę się po domu, obserwuje mnie, ale nie podnosi łba, nie mówiąc już o wychodzeniu z kennela.

Po kilku godzinach przynoszę mu miskę z suchym. Nie rusza. Daję mu z ręki jedno ziarenko. Zjadł. Zostawiam go w spokoju do wieczora.

Gdy przychodzi pora spaceru, Leo nie chce wyjść z klatki. Znowu – wiem, że ma tam mieć azyl i bezwzględne bezpieczeństwo, ale wciągnął dwie miski wody, a następny spacer będzie dopiero rano. Zakładam mu obrożę i próbuję lekko wyciągnąć. Nie idzie. Wystawiam go z klatki łapa za łapą. Rozpłaszcza się na podłodze. Biorę go na ręce i wynoszę przed blok. Na zewnątrz zachowuje się całkiem nieźle biorąc pod uwagę okoliczności. Robi swoje i niepewnie zwiedza okolicę. Szybko kończymy spacer, bo widzę, że sytuacja go coraz bardziej stresuje. Powrót do domu również na rękach. Spod drzwi wejściowych doczłapał jednak chwiejnym krokiem do swojej klatki. Zostawiam go w gabinecie i idę spać. W nocy słyszę, że chrupie karmę z miski.

Rano powtarzamy rytuał z wyjściem, ale jest malutki postęp. Drogę z windy na zewnątrz przeszedł sam, i to bez zachęt, choć na chwiejnych nogach. Po powrocie – na rękach – dostał śniadanie. Zjadł spokojnie z miski, którą trzymam w dłoniach. Do czasu drugiego spaceru śpi w klatce. Ponownie muszę go wyciągać, lecz i tym razem mamy postępy – drogę od drzwi do windy i z windy na zewnątrz pokonuje sam mocno niepewnym krokiem. Przy powrocie znów stoi jak wryty kilka metrów przed blokiem. Wnoszę go za pierwsze drzwi i dalszą trasę pokonuje już samodzielnie. W domu ostrożnie drepcze do klatki i tam się kładzie. W ciągu dnia kilka razy zachęcam go mięsem do wyjścia z klatki. Parę razy się udaje. Do wieczornego spaceru śpi. Ja siedzę obok niego, przy biurku w gabinecie, lub w pokoju obok. Wydaje się nie zwracać na mnie większej uwagi. Kilka razy go głaszczę. Zaczepia łapą, żeby nie przestawać.

Rankiem trzeciego dnia znajduję go na sofie w salonie. Zakładam mu smycz. Nie zapiera się i wychodzi z bloku, już trochę jakby pewniej. Po powrocie wskakuje do klatki. Spokojnie zjada śniadanie. W trakcie dnia pierwszy raz przychodzi do mnie do salonu i niepewnie siada obok na sofie. Głaszczę go przez chwilę. Delikatnym pacnięciem łapką domaga się więcej. Póki go miziam, siedzi obok. Jak przestaję, ostrożnie wraca do swojej klatki.

Takiego zwierzaka jeszcze u mnie nie było. Każdy dotychczasowy gość w ciągu kilku godzin przyzwyczajał się do nowych okoliczności, a po jednym lub dwóch dniach czuł się zupełnie swobodnie. Leo będzie wymagał dużo więcej czasu i cierpliwości.

Opublikowano

Kategorie:

, , ,