Kronika psiego domu tymczasowego

Moja pierwsza adopcja

Ogłoszenie o tym, że Rumba jest do adopcji, pojawiło się po miesiącu pobytu u mnie. Przez ten czas sunia się ogarnęła na tyle, że był sens pokazywać ją potencjalnym chętnym. Pierwsi znaleźli się po dwóch tygodniach. Pierwsze rozmowy ze mną i z Fundacją wypadły pozytywnie. Byli z miasta oddalonego o 300km od nas, więc spacer zapoznawczy zorganizowaliśmy w formie wideorozmowy. Wypadła nie najgorzej i nadal byli zainteresowani. Zapowiedzieli, że w nadchodzący długi weekend przyjadą obejrzeć sunię na żywo. Mieli się odezwać za kilka dni. Nie odezwali się ani nie przyjechali. Dalszy kontakt się urwał.

W następnym tygodniu zgłosiło się dwóch nowych chętnych – tym razem miejscowych. Fundacja uczuliła mnie, by nie wspominać im o tym, że ktoś inny też jest zainteresowany, bo zwykle takie sytuacje kończą się rezygnacją wszystkich chętnych. Po krótkiej rozmowie umówiliśmy się na spacery zapoznawcze w dwóch kolejnych dniach.

Oba spacery wypadły pozytywnie. Chodziliśmy godzinę po okolicznym parku. Oni prowadzili psa i zadawali pytania. Moja rola sprowadzała się do opowiadania o zachowaniach Rumby i o tym jak sobie radzić w różnych sytuacjach. Szliśmy tak, żeby zaprezentować jak najwięcej różnych scenariuszy – spotkania z psami, kotami, ptakami, ludźmi, rowerami, dziećmi. Była też chwila na zabawę ze zwierzakiem i parę minut treningu podstawowych poleceń.

Jedni i drudzy byli zadowoleni i chętni do kontynuowania procesu. Umówiliśmy się na kolejne spacery. Pierwsi tym razem przyjechali ze swoim psem. Zapoznanie przebiegło pozytywnie, choć Rumba dość nachalnie próbowała go prowokować do wspólnej zabawy. Umówiliśmy się na kolejną wizytę – u nich w domu – żeby zobaczyć jak zachowa się pies-rezydent, gdy psica przyjdzie na jego teren.

Wizyta na miejscu pozostawiła mieszane uczucia. Rumba czuła się jak u siebie, a tamten pies był przytłoczony jej obecnością, podobnie jak współlokatorzy zainteresowanych. Do tego wyszło parę kwestii interpersonalnych, które zostały pominięte w ankiecie przedadopcyjnej, a które nie wróżyły dobrze relacjom w ich domu. Po przekazaniu tych obserwacji do Fundacji, czekam na dalszy obrót wydarzeń.

W międzyczasie drudzy przyszli na kolejny spacer. Tym razem bez mojego towarzystwa. Nie wiem dokładnie co się działo, ale wrócili po półtorej godziny, wszyscy zadowoleni. Po kilku dniach dali znać, że są zdecydowani, ale chcieliby odbyć jeszcze jeden, samodzielny spacer.

Pierwsi też umówili się na wizytę u nas. Ja w głowie już zaczynam kombinować jak wybrnąć z sytuacji, gdzie jedni i drudzy będą chcieli przygarnąć Rumbę na stałe i którymś trzeba będzie w końcu powiedzieć, że byli też inni, lepsi kandydaci. Przyszli z workiem suszonych rybek dla zwierzaka i informacją, że ze względów bardzo osobistych rezygnują z adopcji. Rozwiązało to mój problem i konieczność wybierania. Dokończyliśmy spacer i pożegnaliśmy się.

Drudzy przyszli na finalny spacer. Znali już procedurę, sami ubrali sunię w swoją obrożę, wyprowadzili i przyprowadzili zmęczoną po godzinie. Kilka dni później przedstawiciel Fundacji przyszedł do nich na wizytę przedadopcyjną i podpisanie umowy. Następnego dnia przyjechali odebrać psiaka. Dostali ode mnie kocyk, resztki zabawki i porcję karmy na kilka dni.

Nie znam dalszych losów Rumby. Psina łącznie spędziła u mnie dwa miesiące, podczas których zmieniła się z uciążliwego i wystraszonego psa w normalnego, pewnego siebie szczeniaka.

Opublikowano

Kategorie:

, ,