Kronika psiego domu tymczasowego

Po miesiącu z Klocem

Po ogarnięciu kwestii czystości, pora bliżej przyjrzeć się jaki zwierzak trafił mnie tym razem i dlaczego ktoś oddał takiego ładnego amstaffika.

Robimy testy z zostawianiem Kloca w domu. Ubieram się i wychodzę na kilka minut. Pierwsze kilka prób wygląda obiecująco. Kręci się parę minut po mieszkaniu, po czym kładzie się spać na swoim posłaniu. Jak wracam, przychodzi się przywitać, ale bez nadmiernego entuzjazmu.

Za kilka dni szykuje mi się zaplanowane dwa tygodnie temu wyjście na kilka godzin, a nie chcę od razu zostawiać jej na tak długo. Jakby dopadła ją nuda lub panika, to przy swojej masie i sile mogłaby zrobić niezłe przemeblowanie. Organizuję do pomocy znajomą doświadczoną w obsłudze większych psów. Kloc większość czasu przespał, ale momentami była nachalna ze swoimi zaczepkami do zabawy. Od samego początku testowała na co się jej pozwoli i pokazuje dominujące zachowania. Trzeba będzie na to zwrócić uwagę, bo jak dorośnie może stać się bardziej asertywna.

Stopniowo wydłużam jej czas samotnego zostawania. Po dwóch tygodniach dochodzimy do trzech godzin. Ani razu nie zrobiła niczego głupiego pod moją nieobecność. Szybko nauczyła się rozpoznawać kiedy zaczynam szykować się do wyjścia i od razu idzie na swój kocyk. Kładzie się tam jeszcze zanim wyjdę i nie rusza z niego aż do przyjścia. Całkiem nieźle sobie poradziła, jak na psa, który do tej pory nigdy nie był sam.

Po ekspresowej nauce sikania, uczę sunię chodzenia na smyczy. Nie ćwiczyliśmy tego na samym początku, żeby nie dokładać jej dodatkowego stresu i nie utrudniać w ten sposób nauki czystości, ale przy jej masie konieczne jest opanowanie zapędów do ciągnięcia w kierunku każdego ciekawego zapachu. Kloc przyjechał do mnie w szelkach, ale od samego początku zamieniliśmy je na obrożę – w ten sposób dawane jej sygnały będą trudniejsze do zignorowania. Naukę chodzenia ćwiczymy robiąc nawrotki. Jak tylko napina smycz, zatrzymuję się i czekam aż do mnie wróci. Robimy tak niezależnie od tego czy ma swobodę na pięć metrów linki i może zwiedzać trawnik, czy pół metra gdy idziemy chodnikiem.

W parę dni załapała o co mi chodzi, ale potrzebny był tydzień, żeby przestała kombinować. Kluczem było dokładne egzekwowanie powrotu do mnie. Nie wystarczy na chwilę się odwrócić, nie wystarczy zrobić dwa kroki i ciągnąć dalej. Trzeba podejść do nogi, usiąść, spojrzeć mi w oczy i poczekać na sygnał, że idziemy dalej.

Żeby dać trochę upustu dla jej energii, zaczynamy wspólne biegi. Tutaj obowiązują zupełnie inne reguły niż na zwykłym spacerze. Przede wszystkim – może ciągnąć do woli. Biega tylko w szelkach, więc jej to zbytnio nie przeszkadza, a jednocześnie jest to jasny sygnał, że nie jesteśmy na zwykłym spacerze. Po drugie – nie zatrzymujemy się na wąchanie, sikanie ani przywitania z innymi psami. Po trzecie – jak biegniemy, to się nie bawimy. Początkowo próbowała szarpać smycz, skakać do mnie, podgryzać ręce, ale za każdym razem przy takim zachowaniu zatrzymujemy się i stoimy bez ruchu pół minuty. Dla nakręconego szczeniaka to wieczność, stąd szybko zrozumiała, że to się jej nie opłaca.

Takie biegi zwykle trwają kilkanaście minut, maksymalnie pół godziny, ze względu na moją i jej kondycję. Widać, że sprawiają Klocowi wielką radość. Potrafi doskonale odróżnić wyjścia na spacery od wyjść na bieganie i nie miesza jej się które zachowanie kiedy jest akceptowalne. To pierwszy pies, którego udało mi się nauczyć wspólnego biegania. A wydawać by się mogło, że takie rzeczy nie wymagają nauki i przychodzą psu naturalnie.

W domu od pierwszych dni uczę Kloca oddawania znajd i wymiany. Zaczynamy od wspólnego jedzenia gryzaków. Trzymam w dłoni kawałek suszonej skóry, kość z mięsem lub inną pyszność, a ona leży obok i je obgryza. Co kilka minut zabieram smakołyk, z teatralnym gestem oglądam i podaję z powrotem do jedzenia. Ma to na celu pokazanie suni, że ręka obok jedzenia nie jest niczym nadzwyczajnym, a wypuszczenie jedzenia z pyska nie oznacza, że straciła je bezpowrotnie.

Po tygodniu, gdy nie było żadnych incydentów z gryzakami, dokładam konga. Nabijam go luźno mięsem z puszki i daję do wylizania. Jak widzę, że skończyła, daję jej komendę „siad”, zabieram zabawkę i daję jej smakołyk. Początkowo, przed schyleniem się po konga, odsuwam go nogą metr od suni, na wypadek jakby jej coś głupiego strzeliło do łba. Czasami, zamiast dać smakołyk, nabijam konga jeszcze raz i daję do gryzienia. Czasami daję z ręki jeszcze troszkę mięsa. Kloc bardzo szybko zrozumiał o co chodzi i po zakończeniu wylizywania sam odsuwa się nieco od zabawki, siada zwrócony w moją stronę i czeka.

Po takiej nauce nie było problemów z odbieraniem jej znalezionych na trawniku kości, trucheł czy resztek jedzenia, jeśli w porę nie udało się jej powstrzymać przed wzięciem ich do pyska. Przez cały okres pobytu u mnie Kloc ani razu nie próbował siłą bronić swoich racji. Nawet jak coś się jej nie podobało (wyjątkowo nie lubiła być podnoszona), akceptowała to, bo wiedziała, że jej się to bardziej opłaca.

Opublikowano

Kategorie:

, , ,