Kronika psiego domu tymczasowego

Pierwsze strachy przełamane

Zachowanie Leo zmienia się jak w kalejdoskopie. Przez pierwsze dwa dni nie chciał wyjść ze swojej klatki. Bał się poruszać po mieszkaniu i klatce schodowej, trzeba było go wynosić na spacery. Po tygodniu nieśmiało zbadał gabinet, gdzie stoi jego klatka, i salon. Parę razy był też w sypialni, ale kuchni i łazienki jeszcze unika.

Wychodzenie na spacery wygląda lepiej. Mimo że na widok smyczy i hasło do wyjścia reaguje pozytywnie, gdy zbliżam się, chowa się w klatce. Na szczęście nie muszę już go z niej wyciągać – po założeniu obroży sam ostrożnie wychodzi. Labirynt drzwi, wind i schodów coraz śmielej pokonuje na własnych łapach.

Spacery początkowo wyglądały nieźle, ale trzeciego dnia coś go wystraszyło i od tego czasu nie chciał wychodzić z bloku, a jak już wyszedł to po kilku minutach chciał wracać, niekoniecznie załatwiając wcześniej swoje sprawy. Staram się, by zbytnio go nie stresować, ale też zachęcam do przełamywania oporów. Póki po jego mowie ciała widzę, że jeszcze nie jest źle, lekkim napinaniem smyczy i spokojnym głosem nakłaniam go do podążania za mną. Niestety smaczki, głaski i pochwały na niego nie działają. Człowieka traktuje jako zło konieczne i na tyle co jest to możliwe, ignoruje. Nawet, gdy dzieje się coś niedobrego, nie szuka wsparcia w opiekunie, tylko próbuje radzić sobie na własną łapę. Pewnie tak się nauczył od młodości i może być ciężko to zmienić.

W domu kilka razy mieliśmy krótką sesję zabawy sznurem i miśkiem. Raz się nieco przy tym zapomniał i przez chwilę hasał po mieszkaniu jak szczeniak. Szóstego dnia był mały przełom. Od dwóch dni siedzi non stop w klatce. Zamykam wszystkie okna. Leo natychmiast wychodzi i bawimy się szaleńczo przez 15 minut. Otwieram okno i znów jest w klatce. Zamykam. Wychodzi i obniuchuje kąty. Chyba miejski szum mu nie służy. Teraz też do mnie dotarło, że przez pierwsze trzy dni, kiedy robił największe postępy, był weekend i dużo mniejszy ruch uliczny, a regres zaczął się od poniedziałku. Mając to rozpoznane, stopniowo na coraz dłużej i częściej zostawiam otwarte okna, szczególnie podczas karmienia.

Poranny spacer mamy o 5:30. Leo jest wypoczęty, na zewnątrz jest spokojnie, nie ma jeszcze wielu hałasów, zapachów i bodźców, więc te wyjścia wykorzystujemy by stopniowo odwiedzać nowe miejsca. Nadal nie odchodzimy na więcej niż 10 minut od domu, ale i przy tej odległości udaje się za każdym razem wpleść coś nowego do trasy przemarszu.

W domu najbardziej swobodnie czuje się w nocy, jak ja już śpię i nie ma szumu z ulicy. Wtedy nieśmiało zwiedza mieszkanie, próbując wejść na i pod każdy możliwy mebel. Całe dnie przesypia – nie licząc wyjść na spacery i pory karmienia.

Zostawanie w samotności idzie mu zadziwiająco dobrze. Do tego stopnia, że jak wychodzę lub przychodzę to nawet nie podnosi łba. Pewnie to wynik dwóch lat spędzonych w boksie i wcześniejszego samotnego życia. Mam wrażenie, że do swego psiego szczęścia nie potrzebuje człowieka, a jedynie ustronnego miejsca do spania i miski. Nie żeby się bał ludzi – on po prostu traktuje wszystkich jako niepotrzebny element tła. Robię jednak co w mojej mocy, by do czasu adopcji był choć trochę zainteresowany tym, co się dzieje na drugim końcu smyczy, bo w obecnej postaci nie ma szansy, że ktokolwiek na niego zwróci uwagę – co zresztą widać po latach, które spędził w schronisku.

Póki co daję mu czas na zapoznanie się z nową sytuacją. Dostaje jasne sygnały jak robi coś nieakceptowalnego – na przykład gdy próbuje wskoczyć na blat kuchenny, zeżreć kwiatki lub zagląda w mój talerz. Uczę, by nie przepychał się pierwszy przez otwierane drzwi. Pokazuję mu, że ciągnięcie na smyczy – nawet jak się boi – przynosi odwrotny efekt od zamierzonego. Nauka takich zachowań przychodzi mu nad wyraz łatwo. Daje to promyk nadziei, że w końcu zrozumie, że współpraca z człowiekiem może mu przynieść jakieś korzyści. Nie mniej – ze wspólnymi treningami i nauką sztuczek trzeba jeszcze długo poczekać.

Opublikowano

Kategorie:

, , , ,